Proszę wyłącz adblocka. Staram się, by reklamy nie przeszkadzały w czytaniu strony...

czwartek, 10 marca 2016

Polski Fiat 126p - czyli włoski samochód będący symbolem polskiej motoryzacji

W czasach PRL krążyła anegdota - jak rozwinąć skrót FIAT 126p? Otóż to F-atalna I-mitacja A-uta T-urystycznego 1-osobowego, 2-drzwiowego, 6-krotnie p-rzepłaconego. Ale pomimo to ludzie kochali i kochają maluchy. Dlaczego? O tym w poniższym artykule.



Nie ukrywam. Byłem posiadaczem kaszlaka, jeszcze z chromowanymi zderzakami i licznikiem wyskalowanym do 130 km/h. Prawo jazdy zrobiłem na maluchu (ale już na FL) oraz prowadziłem w swoim życiu kilka innych fiacików. Więc jakieś tam pojęcie o tym samochodzie mam. Podobnie jak większość czytających ten artykuł. Zatem - zapraszam w podróż sentymentalną!


Jest rok 1973 - przeciętny Polak może kupić samochód osobowy produkcji krajowej. Ma do wyboru przestarzałą technologicznie Warszawę, nie mniej przestarzałą Syrenę oraz w miarę nowoczesnego Fiata 125p. Nie liczę Tarpanów, Żuków, czy Nys, bo one miały inne przeznaczenie. Wszystkie te samochody (no może poza Syreną) były bardzo drogie i nieosiągalne dla przeciętnego Polaka. I nagle 6 czerwca 1973 roku pojawił się on. Nowoczesny, ładnie wyglądający i co najważniejsze niedrogi na tle krajowej konkurencji. Zresztą - niedrogi to pojęcie względne. Maluch kosztował 69 000 zł (cena oficjalna). Średnia krajowa wynosiła wtedy 3500 zł. Czyli odkładając 20 pensji można było stać się posiadaczem malucha. Dzisiejsza średnia krajowa to 4200 zł. Odkładając 20 pensji mamy samochód za 82 000 złotych. Czyli cena oficjalna malucha raczej odstraszała. A po wyjeździe z salonu, na giełdzie malucha można było kupić już od... 100 000 złotych. Takie były realia.


Co zatem otrzymywaliśmy za taką cenę? Generalnie to silnik, budę i koła. I to wszystko. Za luksusy takie jak ogrzewana tylna szyba trzeba było dopłacić. Ale samochód był tak mały, że kierowca brał gąbkę do ręki i spokojnie podczas jazdy wycierał ręką tylną szybę. Wersje eksportowe miały uchylne tylne szyby, a te najbardziej wypasione miały szyby przyciemniane na brązowo. Wszystkie - łącznie z szybą czołową. Podsufitka w maluchu obrosła legendą (posiadacze wiedzą o czym piszę). Podsufitka to kawałek materiału na dykcie przylepiony do dachu. Nie było siły, by się nie odklejał. Pomagał kij od szczotki, który podtrzymywał podsufitkę. Po zerwaniu linki od rozrusznika samochód odpalało się za pomocą... kija od szczotki. Ale on zawsze był w maluchu, bo gdy nie robił za linkę od rozrusznika, to podtrzymywał podsufitkę. Ot uniwersalne narzędzie. A że linki się zrywały chętnie, a produkcja krajowa nie nadążała... Aż dziw bierze, że nikt w tamtych czasach nie uruchomił produkcji uniwersalnego kija do malucha. Tu w kwestii uświadomienia młodszego czytelnika. Bąbla nie odpalało się z kluczyka. Kluczyk służył do włączenia zapłonu (ząbkami do góry). Samochód uruchamiało się ciągnąc dźwigienkę znajdującą się pomiędzy fotelami.


Zresztą obok była dźwigienka od ssania i jak ktoś się pomylił i uruchomił ssanie na gorącym silniku, to ów silnik się zalewał i to z reguły był koniec przygody. Czemu? Bo akumulator nędznej jakości i małej pojemności był z przodu, a silnik z tyłu. Na przewodach prowadzących od akumulatora do rozrusznika powstawały koszmarne straty. A że maluch początkowo wyposażony był w dość mierną prądnicę, to prądu z reguły wystarczało na tyle, by kaszlaka spróbować odpalić 3 - 4 razy pod rząd i to dość krótko piłując rozrusznikiem. Potem pozostawało staromodne pchanie. Zresztą niedostatki prądu w pierwszych egzemplarzach dało się odczuć dość mocno. Włączając kierunkowskaz i wciskając hamulec - kierunkowskaz przestawał migać. A gdy nie hamowałeś, światła przygasały w rytm pulsowania kierunkowskazu. Całość poprawiła się w roku 1977, kiedy to maluch uzyskał alternator. I każdy kierowca kaszlaka wymieniał prądnicę na to cudowne urządzenie.


W maluchu z pierwszych lat produkcji był jeszcze jeden świetny patent. Była to pompka spryskiwacza szyby przedniej. Ale nie była ona elektryczna (zbyt duże obciążenie akumulatora), tylko... mechaniczna. W konsoli środkowej był gumowy przycisk, który w zasadzie był pompką. Naciskając go kierowca sprawiał, że na szyby leciał płyn. A puszczając - ze zbiorniczka zasysała się kolejna porcja płynu do pompki. Strasznie mi się to rozwiązanie podobało, a najbardziej, jak było zimno i płyn zimowy zamarzał przy lekkim mrozie. Wtedy ta guma była fajnie twarda. Dmuchawa przedniej szyby pojawiła się po roku 1985, wraz z modelem FL (w najbogatszych wersjach). Przed tym wydarzeniem w zimie i w okresach wiosenno-jesiennych zakazywało się głębokiego oddychania do momentu rozgrzania silnika i popłynięcia ciepłego powietrza na szybę. Zresztą deska rozdzielcza w maluchu to szczyt ascetyzmu. Najczęściej był na niej prędkościomierz (który z powodu nietrwałej linki napędowej wskazywał orientacyjne wartości prędkości z jaką się poruszamy), wskaźnik poziomu paliwa, wyłącznik świateł postojowych i mijania, wyłącznik świateł awaryjnych (od roku 1977 w opcji a od bodajże roku 1982 standard) i wyłącznik ogrzewania tylnej szyby (jak ktoś miał to cudo), wspomniana pompka i dwa cięgna od nawiewu i grzania. Koniec. A przed pasażerem była półka, w którą można było włożyć radio. Kultowe Safari. Pomyślicie - szczyt ergonomii - radio przed pasażerem. Sęk w tym, że w maluchu kierowca swobodnie obsługiwał takie radio. I to nie odrywając pleców od oparcia fotela.


Po lifcie konsola zaczęła wyglądać przyjaźniej, ale nadal była niesamowicie prosta i skromna. Samochód można było w końcu odpalić z kluczyka, a pomiędzy fotelami pozostało cięgno ssania.


Samochód do roku 1985 nie miał takich luksusów jak światła przeciwmgłowe czy cofania. Ale od czego rzemieślnicy? Podprowadzili oni rozwiązania z eksportowej wersji Bambino, która to wersja miała zintegrowane światła cofania i przyczepiane pod zderzak światło przeciwmgłowe. W wersji FL takowe światła były zintegrowane z tylnym zderzakiem. Dziś metalowe zderzaki sprzed liftu stanowią gratkę dla kolekcjonerów, ale w roku 1985 każdy właściciel nowego malacza puszył się plastikami i właściciele starszych modeli chętnie wywalali chromowane zderzaki na rzecz nowych - plastikowych.



Co jeszcze elektryzowało właścicieli maluchów? Firma Inter Groclin. I już chyba fani wiedzą o czym mowa. O totalnie odjazdowych fotelach przednich ze zintegrowanymi zagłówkami. To był szał. W środku głośno i niewygodnie, ale przynajmniej maluch jak żaden inny samochód zbliżał ludzi do siebie. No i można było niby to przypadkiem muskać nogi pasażerek podczas zmiany biegów...


Prowadzenie... No cóż. W maluchu coś takiego w zasadzie nie istnieje. Samochód jechał mniej więcej tam, gdzie chciał kierowca, i tyle. Zimą w bagażniku obowiązkowo trzeba było wozić worek z piaskiem, bo inaczej o jakimkolwiek prowadzeniu nie było mowy. Układ kierowniczy bez wspomagania. Niby w tak lekkim samochodziku kierownica nawet bez wspomagania powinna obracać się lekko, tyle tylko, że... nie obracała się lekko i manewry na parkingu do najfajniejszych nie należały. Sytuację poprawiło wprowadzenie wersji FL, w której kierownica obracała się wyraźnie lżej. Maluchy kochały gubić koła (pękały resory, odpadały śruby mocujące koła), niestety elementy układu kierowniczego i tylnego zawieszenia nie grzeszyły trwałością. Nie wspomnę nic o przegubach napędowych, bo chyba każdy właściciel malucha wie o czym piszę.


Silnik. Dwucylindrowy, chłodzony powietrzem. Początkowo o pojemności 600 cm3 i mocy 23 KM, później o pojemności 650 cm3, w którym moc wzrosła drastycznie do 24 KM. Z takimi silnikami nie mogło być mowy o jakichkolwiek osiągach. Samochód z silnikiem o pojemności 650 cm3 osiąga katalogowo prędkość maksymalną 105 km/h, a sprint do setki zajmuje mu 46,6 sekundy. Skrzynia 4-biegowa, brak synchronizacji pierwszego biegu.


Co zaskakujące - przy całym tym braku mocy Polacy masowo jeździli maluchami na wczasy (mój dojechał nawet do Turcji i z powrotem, a jedyną awarią było oberwanie osłony koła zamachowego). Polscy inżynierowie poszli o krok dalej. Mianowicie skonstruowali oni przyczepę kempingową Niewiadów N126, która była przeznaczona dla Malucha. Takie zestawy, cóż, jeździły tylko nad morze i na Mazury, bo o jakichkolwiek podjazdach na wypad w góry nie było mowy. Zresztą prędkość maksymalna takiego zestawu wynosiła około 60 km/h, a osiągnięcie tej prędkości trwało wieki, więc jazda gdziekolwiek była męką. A mimo to Polacy chętnie korzystali z takich zestawów. W tamtych latach wyprawa była przygodą i rozkoszowano się każdym kilometrem drogi.


Więc za co Polacy kochali maluszka? A za co kocha się kapryśne, nieznośne dziecko? Za to, że jest. I nic tej miłości nie zmieni! Produkcję malucha zakończono w roku 2000, po wyprodukowaniu 3 318 674 egzemplarzy. Maluszek powstał w różnych wersjach, między innymi jako kabriolet (wersja Bosmal) i z trzydrzwiowym nadwoziem (wersja BIS z silnikiem o pojemności 700 cm3). Obie wersje poniżej.



Na tym kończę. Wiem, że nie opisałem maluszka dokładnie, ale zajęło by mi to masę czasu. Dlatego... Pewnie większość z Was miała maluchy. Opiszcie w komentarzach, jakie mieliście przygody z Fiacikiem lub w Fiaciku. Napiszcie, z którego roku mieliście lub macie ten pojazd, jakiego focha strzelił (czyli co się w nim popsuło). No i napiszcie za co go kochacie.


A przed rozstaniem...


Artykuł napisałem dla Joe Monster

Bonus tylko dla czytelników tej strony!


Niebawem! Wpadaj tu czasem i zaglądaj do artykułów - na bieżąco znajduję ciekawostki i dodaję!

4 komentarze:

  1. Sam nie posiadałem, ale dziadek czterema jeździł za mojej kadencji na tym świecie. Dwa z nich prowadziłem (te po lifcie) i obaj marzyliśmy żeby następnym razem starczyło na BISa z silnikiem Lancii. Do mojego pierwszego auta dziadek nie dotrzymał niestety, ale jeżeli kupowałbym drugie auto, to wybierałbym między smartrem, a malczanem.

    OdpowiedzUsuń
  2. każdy wyjazd to była przygoda, rozerwany tłumik bo się chciało z wydechu postrzelać, połamane lusterka to dachowaniu (nic więcej się nie uszkodziło), palił 10/100 ale setkę osiągał w 17 sek. gorszym samochodem chyba nie jeździłem ale żaden pojazd dawał tyle radości i rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że to jest słuszny krok, sami zobaczcie - https://www.historiaszkod.pl/
    Sprawdzenie auta po VIN pozwala wychwycić, jakie były problemy z autem.

    OdpowiedzUsuń
  4. piękny samochód

    OdpowiedzUsuń

Proszę komentować artykuły. Proszę nie robić wycieczek osobistych do innych komentujących. Proszę nie reklamować swoich stron w komentarzach. Takie komentarze będą usuwane, a nagminne niestosowanie się do próśb spowoduje zaostrzenie dodawania komentarzy.