Proszę wyłącz adblocka. Staram się, by reklamy nie przeszkadzały w czytaniu strony...

czwartek, 17 marca 2016

Ciekawostki o motoryzacji USA z lat 60. i 70. XX wieku i jedna współczesna + bonus

Wśród kierowców klasycznych samochodów rodem z USA krążyła taka anegdota o rzekomym fragmencie z instrukcji obsługi. Gdy przed Tobą samochód hamuje awaryjnie - wciśnij pedał hamulca do oporu. Gdy przed Tobą hamuje awaryjnie samochód z importu - wciśnij hamulec do oporu, zamknij oczy i módl się. W razie czego jesteś 9 stóp od miejsca zderzenia.



Powyższa anegdotka pokazuje, że Amerykanie rozumieli, że w latach 60. i 70. ich samochody były dalekie od ideału. Ale wyglądały niesamowicie i je kochali. A poniżej pokażę jak szalone były to lata. Materiał do artykułu zbierałem na podstawie opowieści właścicieli tych pięknych klasyków. Na początek - Cadillac. Opowieść poniższą można też traktować w kategorii urban legends, lecz... 

W latach 60-tych XX wieku źli ludzie upodobali sobie Cadillaki, a szczególnie model Fleetwood. Wozili oni innych złych lub dobrych ludzi najczęściej w bagażnikach. Podróży takiej delikwent nie pamiętał, bo podróż kończył z betonem na nogach w pobliskim zbiorniku wodnym. Jednak trafił się taki, że podróż przeżył. I napisał list do Cadillaca, a w nim, że podróż i owszem, była wygodna, ale w pewnym momencie zaczęło mu się robić gorąco i zaczęło brakować tlenu oraz było klaustrofobicznie i ciemno. Co zrobił Cadillac? 


Tak - dobrze widzisz - dodał wywietrzniki bagażnika z możliwością ich otwarcia od wewnątrz (by nie było za zimno przewożonemu) oraz dodał podświetlenie bagażnika z możliwością włączenia go od środka. Czy rzeczywiście to tylko urban legends? Chyba jest tam ziarno prawdy, bo dziś można bagażnik amerykańskiego samochodu otworzyć od środka, a rączkę awaryjnego otwierania zdobi taki oto piktogram. 


Tradycja przewożenia pasażerów w bagażniku wydaje się w USA nieśmiertelna. 

Pontiac w roku 1964 stworzył model GTO, do którego wstawił mocną V8, ogołocił go ze wszystkich dodatków i tak powstały muscle cars. W roku 1968 roku zrobili kolejny model GTO. Zaprojektowali w nim piękną deskę rozdzielczą. Był tam wskaźnik temperatury, poziomu paliwa, prędkościomierz i zegarek. 


I nagle ktoś sobie zdał sprawę - brakuje obrotomierza. By nie zakłócać pięknej linii deski, obrotomierz dali gdzie indziej. Nie - nie w tunelu środkowym. To by było za proste. Obrotomierz dali na masce. Pod specjalnym daszkiem...



Przejdźmy do Forda. W roku 1969 chciał dostarczyć odpowiedź na Camaro SS. Był nim model Boss 429. Jednak wepchanie silnika o pojemności 7 litrów do Mustanga było wyzwaniem. Poradzono sobie z tym poprzez zrezygnowanie ze zbędnych luksusów, takich jak klimatyzacja. Udało się - czego dowodem jest poniższe foto.


Jednak samochód nie był doskonały. Musiano także dać mniejszą chłodnicę i mniejsze wentylatory (do większego silnika). Wskutek czego silniki silniki przegrzewały się. Zalecenia Forda w takich sytuacjach? Otworzyć okna, włączyć dmuchawę ogrzewania na najwyższy bieg i ogrzewanie na maksimum. I teraz wyobraź sobie. Jedziesz w 40-stopniowym upale, z podkręconym do maksimum ogrzewaniem. Czy warto się aż tak poświęcać i kupować taki samochód? Oczywiście, że tak - samochód jest kultowy, a jego brzmienie... 


Pozostańmy przy Mustangu. Jego użytkownicy skarżyli się, że Mustang pierwszej generacji był za krótki. Ford wziął sobie uwagi użytkowników do serca i wydłużył kolejną generację o pół metra. Czy przez to wydłużenie zwiększyła się ilość miejsca w środku? Nie! A może większy bagażnik? Nic z tych rzeczy! To może więcej miejsca na silnik? A gdzieżby tam - było tak samo ciasno jak w 1 generacji. Więc gdzie przybyło to pół metra? Otóż wydłużyli samochód poprzez dospawanie blach za światłami. W sensie pomiędzy światłami a chłodnicą. Dlaczego tak? Bo model już był gotowy, a wydłużyć go trzeba było w ostatniej chwili. Na poniższym zdjęciu widać pomysłowość Forda.


Pozostańmy przy Fordzie. Mieli oni wpadkę o nazwie Pinto. Miał on bowiem dość niefortunnie zaprojektowany bak paliwa, który przy uderzeniu w tył pojazdu rozszczelniał się (nieistotne z jakich powodów, nie będę zanudzał technicznym bełkotem). Paliwo wylewało się na jezdnię i zapalało. Ford uważał, że są to bzdury i pojedyncze przypadki - jednak ten crash test pokazał co innego. 


Ford został zobligowany do przeprojektowania samochodu i umieszczenia baku w bezpiecznym miejscu. Księgowi jednak wykalkulowali, że bardziej opłaca się wypłacanie odszkodowania ofiarom, niż przeprojektowanie samochodu. Beztroska Forda skończyła się, gdy pewni prawnicy zrobili pozew zbiorowy i Ford musiał wypłacić poszkodowanym takie pieniądze, że o mało nie zbankrutował. Jednak Pinto nie przeprojektowali i samochód jest obiektem niewybrednych żartów, jak chociażby pamiętna scena w filmie "Top Secret".


Ostatnim dość śmiesznym posunięciem Forda jest nowy Mustang. Reklamowany jako model światowy - po 50 latach dostępny w każdym salonie Forda w każdym zakątku naszego globu. Czegóż chcieć więcej? Ale i tu nie obyło się bez małych oszustewek. Podstawowy silnik w Mustangu to EcoBoost 2,3 litra. Ładowanie czegoś, co ma w nazwie eco do Mustanga, to jak dostać po ryju od trzylatka. Zniewaga całkowita. A jeszcze jak się dowiesz, że silnik ten ma 4 cylindry... Ale po przejażdżce trzeba przyznać, że rasowo brzmi. 


Ale tylko w środku - dźwięk V8 jest bowiem puszczany z głośników. Ot, takie małe oszustewko. 


Chevrolet Camaro. Zaprezentowany w roku 1966, miał być konkurencją dla Mustanga. Niestety - ciekawscy Amerykanie chcieli się dowiedzieć, co oznacza nazwa Camaro. Argumentowali to, że nazwa Mustang jest jednoznaczna, a Camaro - co to? Na to pytanie odpowiedział jeden z przedstawicieli Chevroleta. Otóż Camaro "to małe, złośliwe zwierzę, które zjada Mustangi". Pytania o nazwę się skończyły.


A na sam koniec - porozmawiamy o normach emisji spalin wprowadzonych w USA w roku 1972. Po naciskach ze strony ekologów oraz podczas kryzysu paliwowego rząd się ugiął. Postanowił wprowadzić normy emisji spalin. Ale nie zrobili tego normalnie - żeby spaliny miały ileś tam procent mniej szkodliwych substancji. To by się wiązało z zaprojektowaniem całkiem nowych silników, a lobby firm motoryzacyjnych było zbyt potężne. Co zatem zrobił rząd? Ograniczył moc silników. Górną granicę ustalił na około 190 koni (dość często producenci przesuwali sobie jednak górną granicę w okolice 220 KM). Ekolodzy byli wniebowzięci. A samochody? Paliły dalej jak smoki. Cadillac Eldorado z roku 1975, a więc w czasach, kiedy już obowiązywały restrykcyjne normy, miał silnik o pojemności 8,2 litra, przepisowe 190 koni, a nie przeszkadzało mu to opróżnić 109-litrowy bak na dystansie 150 kilometrów podczas jazdy w mieście. Z właścicieli Eldorado żartowali, że gdy nie zgaszą silnika podczas tankowania - tankowanie może się nigdy nie zakończyć.



Cadillac Eldorado 1975 - foto własne

Jako ciekawostka - dane techniczne silnika o pojemności 7,2 litra zastosowanego w samochodzie Chrysler New Yorker. Dane z ulotek Chryslera.

Rocznik 1970
Moc - 380 KM
Zużycie paliwa na autostradzie: 21,3-27,3, w mieście: 31,8-40,6, średnie: 26,2
Rocznik 1978
Moc - 190 KM
Zużycie paliwa na autostradzie: 18-23 , w mieście: 26,2-33,5 , średnie: 22,4

Jak widzimy - chyba nie o to chodziło rządowi i ekologom, bo samochody nadal piły paliwo jak smoki. Gdzieś koło roku 1980 rząd zdał sobie sprawę z tego, że restrykcje nie działają i odpuścił sobie na jakiś czas ustalanie norm emisji spalin poprzez ograniczenie mocy. 

Na zdjęciu Pontiac w naturalnym środowisku.


I to tyle ciekawostek o motoryzacji USA. Ile w tym mitów, a ile prawdy? Nie mi to osądzać. Jeśli zasłyszę nowe na zlotach - nie omieszkam się nimi podzielić. Możecie też podsyłać mi na cześka swoje ciekawostki - opublikuję je. Nie podaję źródeł - pisałem z głowy. 

Artykuł napisałem dla Joe Monster

Bonus tylko dla czytelników tej strony!

Amerykanie kochają swoje V8. Lubią też, jak owe V8 mają czym oddychać, czyli ich pojemności do małych nie należą. Ale nie zawsze tak było. Na zdjęciu poniżej samochód marki Thomas Flyer z roku 1907, który ma upośledzony według amerykanów silnik. Czemu upośledzony? Bo ma tylko 4 cylindry. W układzie rzędowym.


Dlaczego zatem wspominam o tym aucie tutaj? Jest coś co wyróżnia właśnie ten silnik od innych rzędowych czterocylindrówek. To jego pojemność. A wynosiła ona... 9,2 litra. Całkiem nieźle jak na R4 - nieprawdaż?

Kolejną ciekawostkę odkopałem w stajni Chryslera. Miał on bowiem legendarne HEMI, które promował już od roku 1951. Po drodze zwiększając jego pojemność od 4,5 litra do 7 litrów (od 276 do 426 cali) Z tym, że jednostki 426 HEMI montowane na początku lat 70. były już technologicznie przestarzałe, bowiem bazowały na technologii sprzed 20 lat. Wskutek czego mocno się psuły. Ale Chrysler wiedział jak wielką magią jest napis HEMI dlatego też sprzedawał swoje auta z tymi silnikami, ale bez fabrycznej gwarancji. Kupowałeś taki silnik na własne ryzyko. Właśnie dlatego jest ich tak mało, bo amerykanie woleli wybrać nieco większą jednostkę 440 (7,2 litra) o podobnej mocy, za to niezawodną, bo nowoczesną... Dziś auta z silnikami 426 HEMI kosztują pięciokrotnie więcej niż samochody z tego samego rocznika, z tego samego modelu, ale z innym silnikiem. Magia HEMI działa. Nawet dziś, choć dzisiejsze silniki HEMI są HEM i tylko z nazwy, bo na pewno nie z budowy.


Pozostańmy w stajni Chryslera. Na przełomie lat 60. i 70. próbował on bezskutecznie zawojować NASCAR. W końcu doszli do wniosku, że samo zwiększanie pojemności nie wystarczy. Trzeba zrobić coś ekstra. No i zrobili coś. A w zasadzie dwa cosie. Nazywały się Dodge Charger Daytona (1969) i Plymouth Roadrunner Superdird (1970).


Jak widać w samochodach dodano aerodynamiczny przód. Bo przed tym zabiegiem te auta miały aerodynamikę cegły. Silniki w tych autach były dwa. 425 konny 426 HEMI i 375 konny 440. Przez ten przód już długi samochód (5,2 metra) wydłużył się jeszcze bardziej (5,76 metra). Ale cel został osiągnięty. Samochód z silnikiem HEMI był wyraźnie szybszy od konkurencji i przyspieszał w 4,8 sekundy do setki. Dzięki tym konstrukcjom Chrysler zarządził w NASCAR. Ciekawostką w tych autach było ogromne skrzydło tylne. Czemu było aż tak duże? Wynikało to z przepisów homologacyjnych, a te wymagały wyprodukowania 500 identycznych aut drogowych. A w autach drogowych w przeciwieństwie do NASCAR bardzo ważnym elementem był  bagażnik. I by móc go otworzyć spojler był tak wysoki. No dobrze pewnie zapytasz czemu nie zastosowano spojlera przytwierdzanego do bagażnika. Owszem, zastosowano, tylko podczas prób torowych takie spojlery się urywały... wraz z klapą bagażnika. Dlatego też postanowiono dać jeden duży i porządny spojler zamiast wzmocnić mocowanie klapy bagażnika.

A na koniec jeszcze jedna ciekawostka.


Na początku lat 80. ekolodzy jednak dopięli swego i zaczęto się baczniej przyglądać co się wydobywa z rur wydechowych samochodów. Wprowadzono bardziej rygorystyczne normy emisji spalin. Czy producenci obniżyli pojemności silników, albo zrezygnowali z V8? Ależ skąd. Producenci próbowali oszukiwać (skąd my to znamy?). Bardziej znanym oszustwem był wtrysk wody pod postacią mgiełki wodnej do końcowego tłumika. Woda wiązała brzydkie związki wydobywające się z wydechu i auto spełniało normy. Tak jakby. Niestety po dodaniu gazu wylatywało to, co w tłumiku było skroplone i związane, więc szwindel szybko wyszedł na jaw. Na szczęście szybko wymyślono katalizator i paliwo bezołowiowe,więc zaczęto je stosować zamykając na jakiś czas usta ekoterrorystom...

Na nieszczęście ostatnio oni znów mocno hałasują w USA. Co wymyślą producenci, by obronić V8? Czas pokaże. 

4 komentarze:

  1. Co do mustanga, to wydaje mi się, że to tylko urban legend.
    Przestrzeń między lampami a chłodnicą jest czymś czego bardzo zazdrościłem, kiedy wjechałem samochodem w słupek, bo przy niewielkiej prędkosci uszkodziłem sobie chłodnicę i ledwo dojechałem do mechanika.
    A tu, gdzie jak sam piszesz - hamulce były słabe, to producent zadbał o to, żeby zwiększyć szanse na to, by po stłuczce samochód nadawał się do jazdy. Co nie jest bez znaczenia przy odległościach jakie bywają do pokonania w Stanach. A wezwanie lawety w tamtych czasach na jakimś pustkowiu mogło być niewykonalne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieli ciekawe pomysły w Ameryce.
    O niektórych z nich czytałem nie dawno w książce. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem amerykańskie samochody z lat 60. charakteryzowały się wyjątkowym i rozpoznawalnym stylem, który miał w sobie "to coś"! Miały charakterystyczne linie, duże nadwozia, wyraziste chromowane elementy i unikalne detale projektowe... Te pojazdy są doceniane i kolekcjonowane na całym świecie, co świadczy o ich międzynarodowym znaczeniu w historii motoryzacji. Bardzo ciekawy wpis, szczególnie dla fanów motoryzacji amerykańskiej!

    OdpowiedzUsuń
  4. A czy przez takie sprawdzenie samochodu przed kupnem https://mobilekspert.pl/onas.php da się wykryć jakieś poważniejsze problemy? Podzielicie się doświadczeniami, pewniakami?

    OdpowiedzUsuń

Proszę komentować artykuły. Proszę nie robić wycieczek osobistych do innych komentujących. Proszę nie reklamować swoich stron w komentarzach. Takie komentarze będą usuwane, a nagminne niestosowanie się do próśb spowoduje zaostrzenie dodawania komentarzy.